Dużo pięknych, ciepłych dni ostatnio. Podniosłam się wraz z pierwszym, letnim słońcem. Zieleń, jakby od niechcenia, wtłoczyła się we mnie zmieniając postrzeganie. To dobrze, bo od grudnia ciężko mi było oddychać pełną piersią. Może krępowało mnie poczucie winy, może żal, że nie dostałam tego, na co podobno zasługiwałam, a może był to efekt uboczny kompleksów, niedoskonałości umysłu i ciała? W maju upadłam, zgubiłam gdzieś klasę i resztki dumy. Dziś nie potrzebuję tak wiele, nie odbijam się w innych ludziach, a w samej sobie. To największy krok jaki może zrobić człowiek - wyjść z pokoju luster. I czerpać pełnymi garściami, lecz nie hedonicznie, wystrzegając się ucieczek w miłość, wiarę, alkohol, naukę, narkotyki, działania społeczne. Nie w tym rzecz by nie kochać, nie pić, nie uczyć się i nie pomagać, ale by posiadać, by widzieć siebie w sobie, a nie w czynnościach eskapicznych. Za daleko się od "ja" nie ucieknie, banał, ale gdy samemu się to pojmie to ta trywialność zmienia się w mądrość największą.
Pora pamiętnikować życie. Nie oddawać tylko stanów duszy, ale też fakty, zdarzenia. To pomoże trzymać siebie w sobie, nie rozlewać się jak atrament na ubraniu, mieć się, ptaszka-uciekiniera w garści, jak Pan Bóg Świat przykazał.